Dziura w rynku

Dziura w Rynku

W Lisowie, tym przy drodze z Jasła do Biecza, był kiedyś ogród warowny na górze zwanej przez jednych Zamczyskiem, a przez innych Banią, nad potokiem uchodzącym do rzeki Ropy. Po tym grodzie, a może i zamku zniszczonym podobno przez Tatarów, zostało niewiele śladów, w zasadzie nic prócz rozległego dziedzińca, zwanego przez miejscowych Rynkiem. Otóż w jednym miejscu od zachodniej strony, na skraju tego Rynku była ogromna dziura, niby loch prowadzący w głąb ziemi, może do jakich korytarzy tajemnych, gdzie skarby chowano albo złoczyńców trzymano, a może nawet obrońcy mogli tam się ukryć i z zamczyska wyjść daleko w lesie, w razie oblężenia przez nieprzyjaciół.

Ludzi, kiedy przemogli w sobie strach, bardzo intrygowały takie miejsca i chcieli dociec ich istoty. Zbierali się przeto w kilku i ustalali, w jaki by to sposób dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziurze. Przecież sama z siebie nie mogła powstać, a jeżeli jest ludzkim dziełem, do czegoś konkretnego bez wątpienia musiała służyć. Nie było jednak tak odważnego, który zdecydowałby się do niej spuścić na powrozie albo jakim innym sposobem spenetrować jej wnętrze. Postanowiono zatem wpierw zbadać jej głębokość. Związano ze sobą kilka pawęzów i innych drągów i wpuszczono je w dół, ale te szły i szły. Już sam fakt, że dziura zdawała się nie mieć dna, napawał ludzi grozą. W obawie, że mógłby tam ktoś niebaczny wpaść, a w szczególności dziecko jakie, postanowiono dziurę zarzucić kamieniami, Których przecież tu było sporo z dawnych murów zamkowych.

Kiedy tak wrzucano te kamienie, nagle z tej dziury zaczęły wychodzić węże i rozpełzać się wokół. Chłopi wykonujący te robotę przelękli się nie na żarty i uciekli, aż kurz na drodze za nimi się unosił. Po kilku dniach znowu zebrali w sobie trochę odwagi i ponownie zaczęli dziurę w Rynku zarzucać kamieniami. Po chwili ponownie zaczęły stamtąd wychodzić węże, tak jak za pierwszym razem. Uznali przeto, że ta dziura w Rynku tak naprawdę prowadzi do wężowego królestwa, a to – jak powszechnie wiadomo – mieściło się pod ziemią. Stąd węże zapewne rozchodziły się po całym Beskidzie, a że dawniej mieli je chłopy w dużym poszanowaniu, przeto zaniechali zasypywania dziury w Rynku i dalszego ich niepokojenia. Tak czy inaczej dowiedzieli się, czego chcieli, czyli czym jest ta dziura. Jest drogą, którą węże wchodzą ze swojego podziemnego królestwa do naszego ludzkiego świata.

Źródło:  "Legendy łemkowskiego Beskidu"  Andrzej Potocki

Wydawnictwu LIBRA

www.libra.pl

Wydanie drugie, rozszerzone i uzupełnione Rzeszów 2009

ISBN 978-83-89183-28-6

 

Zamek Królowej Jadwigi

Zamek Królowej Jadwigi

Na cyplu wyniosłego wzgórza, schodzącego stromo w dół ku rzece Ropie, stał kiedyś w Kunowej zamek zbudowany z kamienia, całkiem dobrze murami opatrzony i przyzwoicie utrzymany. Od reszty wzgórza odcięty był przekopem, przez który przechodziła droga do Kunowej. Na Ropie zbudowano też sztuczny bród, tak by o każdej porze roku, niezależnie od stanu wody, można było przez rzekę przyjechać z jednej strony na drugą. Bo po prawdzie prowadziła tędy droga z południa na północ, z Osobnicy do Liwocza. Droga była podobno całkiem przyzwoita, rzec można – królewski gościniec, szeroki na dziesięć łokci.

Królowa Jadwiga często gościła na zamku, bo gdy tylko bawiła w Bieczu, czy to sama, czy z mężem swoim, królem Władysławem Jagiełłą, chętnie odwiedzała zamek w Kunowej. No cóż, miejsce to było szczególnie urokliwe i spodobało się jej zapewne. Król w Bieczu przebywał aż szesnaście razy, królowa zapewne dużo więcej, bo kiedy nie zajmowały ją już sprawy wagi państwowej, bo tymi zajmował się Jagiełło, miała więcej czasu na podróże. W tamtym czasie było we zwyczaju, że królowa miała do swojej wyłącznej dyspozycji dochody z wielu miast i wsi i jednocześnie co najmniej kilka zamków w różnych częściach polskiego królestwa. Podobno także do niej należały zamek w pobliskim Lisowie i zamek Liwocz.

Królowa Jadwiga w Bieczu ufundowała szpital, czyli dom ubogich, będący przytułkiem dla starców, osób samotnych i sierot. Po jej przedwczesnej śmierci zamek w Kunowej otrzymała druga żona Jagiełły – Anna Cylejska, wnuczka Kazimierza Wielkiego, z którą król zaręczył się w Bieczu. Przez krótki czas i ona była panią tego zamku. Potem dwie następne królowe, żony Jagiełły, jako oprawę dostały zamek w Sanoku. Królowa Sońka, czyli Zofia, czwarta żona Jagiełły przez kilka lat tam nawet mieszkała.

Co się stało potem z tym zamkiem królowej Jadwigi w Kunowej, nikt nie wie, bo żadnej z dziejopisów o nim już później nie wspominał. Przecież musiał jednak zostać w którymś z nieprzyjacielskich napadów zniszczony, skoro nie pozostał tu nawet kamień na kamieniu, tylko trochę głębie w ziemi chłopi przez jakiś czas cegły znakomicie wypalone wykopywali.

Źródło: "Legendy łemkowskiego Beskidu" Andrzej Potocki

Wydawnictwu LIBRA www.libra.pl

Wydanie drugie, rozszerzone i uzupełnione Rzeszów 2009

ISBN 978-83-89183-28-6

 

Grodzisko

Grodzisko

Na odosobnieniu, wśród pięknych rozległych lasów szpilkowych wznosi się na pograniczu wiosek Święcan i Lisowa, w przysiołku Ryczak, na znacznej wyniosłości, dość pokaźna góra, o ścianach z trzech stron spadzistych, otoczona bezimiennym potokiem, obfitującym w raki, który stanowi naturalną granicę pomiędzy Święcanami a Siepietnica i wpada do Olszynki.

U stóp owej wyniosłości znajduje się kilka domostw chłopskich, okolonych sadami owocowymi, pobliskich zaś lasów korzysta tutejsza ludność w porze letniej ze zbiorów grzybów, poziomek, malin i czernic, które obficie w nich rosną. Według starego podania, na górze tej miano „Grodziska” po dziś dzień noszącej, miał w dawnych czasach znajdować się gród, czyli zamek, nie tylko z pewnością do obrony, jak daje się to zauważyć z samego położenia góry, do innych celów strategicznych, w dawnych czasach praktykowanych służący lub też prawdopodobniej jako zamek myśliwski, dla wygody w czasie częstych łowów urządzanych przez właścicieli rozległych dóbr i ogromnych lasów, w tysiące morgów idący, a ciągnący się naówczas nieprzerwanym pasmem przez Lisów, Święcany, Jabłonicę, Lipnicę i Czermną aż hen do szczytów Liwocza i Zamczyska w Krajowicach pod Jasłem.

Żadnych śladów z zamku nie pozostało. Zburzony widocznie w czasach napadów tatarskich, nie odebrał w historii naszej Ojczyzny żadnej ważniejszej roli, a znaczenie jego strategiczne łączyło się chyba ściśle z warownią w Bieczu, oddaloną od Grodziska około 5 km. Pozostało po nim jedynie legendarne podanie wśród tutejszego ludu, że połączony był podziemnym chodnikiem, sklepionym tunelem z biecka warownią, po którym widoczny jest po dziś dzień otwór, w części zasypany ziemią, częścią widoczny, niezbadanej długości, z powodu swej szczupłości oraz legenda o ogromnych , żelaznych drzwiach, zamykających ten otwór.

Przywiązana jest do „Grodziska” następująca legenda. W czasie napadu tatarskiego schroniła się w murach Grodziska oraz podziemnym tunelu okoliczna szlachta i lud wiejski, kobiety i starcy ze swym dobytkiem. Tatarzy rozłożyli się obozem w okolicznych wioskach i lasach, a wszystkie mieszkania znaleźli opróżnione, które następnie zamienili w kupę gruzów. Dziwno im było, gdzie mogła ukryć się cała ludność wraz z dobytkiem i znikąd nie mogli się o tym dowiedzieć. Wysłali więc kilka swoich oddziałów na zwiady dla przeszukania okolicznych lasów i złapania kogoś z żyjących, by zasięgnąć w tej sprawie języka. Dopiero w trzecim dniu poszukiwań zdołali rzeczywiście odnaleźć z gąszczu leśnym Lisowa ukrytą starą kobietę, która męczona przez Tatarów, zdradziła im „grodzisko” i podziemny tunel. Toteż zaraz następnej nocy urządzili oni zbrojny napad na grodzisko, zamek zdobyli i spalili, a znajdującą się w nim załogę i schronioną tam ludność w pień wycieli.

Od tego czasu zamek z gruzów się nie podźwignął. Pozostała po nim po dzień dzisiejszy tylko nazwa góry „Grodzisko”, zbocza zaś tej góry noszą miano „winnica”, z powodu swego słonecznego położenia, następnie nieznaczny otwór, niezbadanej długości, podobny do lisiej nory, ów legendarny, podziemny tunel do Biecza. „Grodzisko” dziś zaorane, przemienione w urodzajne pole, winnica zaś zamiast wina, dostarcza swemu właścicielowi doborowego zboża.

Źródło: "Piotr Wenc pisarz ludowy ze Święcan" 

Wydawca: Stowarzyszenie Miłośników Skołyszyna i Okolic w Skołyszynie

ISBN 83-86744-75-8

Rok wydania 1997

Dwie mogiły w Święcanach

Dwie mogiły w Święcanach

Rzecz miała miejsce hen przed laty w Święcanach. Pewnego lipcowego dnia sprzedawszy na jarmarku krowę, wracał do domu jeden z mieszkańców tej wsi wraz z synem Kubą. A długa to była droga. Chłop miał pod swą zgrzebną koszuliną sakiewkę z pieniędzmi. Zadowoleni  z udanej transakcji głośno rozmawiali ze sobą. Kiedy przechodzili drogą obok lasu, zostali nagle napadnięci przez zbójców. Była to banda grasująca po okolicy, którą dowodził okrutny człowiek, nie znający uczucia litości. Nikt, kto wpadł w jego ręce nie uchodził z życiem.

Tak niestety był i tym razem. Zbójcy rzucili się na starszego z napadniętych, który dzielnie zaczął się bronić. Niestety nie miał szans. Zginął. Korzystając z chwilowego zamieszania przerażony chłopiec uciekł do lasu. Nadeszła noc i zbliżała się burza. Błyskawice cięły niebo, po którym przetaczały się grzmoty.  Schowany w gąszczu leśnym zapłakany Kuba rozpoczął poszukiwanie drogi do domu, do matki i rodzeństwa. Dotarłszy do pierwszej napotkanej chaty opowiedział jakie spotkało go nieszczęście. Gospodyni poleciła mu położyć się do snu za piecem wraz z jej synami.

Chłopcu wydawało się, ze jest już bezpieczny, ze spokojnie prześpi noc, a rano powróci do rodziny. Był jednak w błędzie. Biedak nie wiedział, że trafił najgorzej jak mógł, do domu samego herszta bandy, która zabiła mu ojca, a kobieta, która do przyjęła pod dach była jego żoną.

Kiedy pijany zbój wrócił do chaty, uzyskał od niej informację, kto się u nich schronił. Kuba na szczęście wszystko to słyszał i jeszcze bardziej wbił się w kąt, za plecy trzech synów zbója i zbójczychy. Strach zmroził chłopca, skulił się w sobie i czekał co będzie dalej.

W izbie było ciemno, tylko na ławie tliła się niewielka świeca. Mocno podchmielony zbój bez zastanowienia wyciągnął zza pieca śpiącego chłopca i wyniósł go na podwórze. Tam skręcił mu kark.

Następnego dnia kiedy nadszedł ranek okazało się, że nocą przez pomyłkę herszt bandy zabił własnego syna, a międzyczasie Kubie udało się po ciemku wymknąć z miejsca kolejnej zbrodni. Chłopiec szczęśliwie dotarł do domu.

Nie były to oczywiście jedyne zbrodnie herszta i jego bandy. Dla łupu zabili wielu. Najczęściej ich ofiarami byli kupcy oraz powracający z jarmarku. Odważyli się także napaść na właścicieli dworu w Święcanach, których ograbili, a następnie wymordowali.

Szczęście dopisywało bandytom długo, ale do czasu. Skończyli również strasznie jak dotychczasowe ich ofiary. Któregoś dnia przez las na dwu wozach przejeżdżało kilku krzepkich kowali. Wiedzieli o tym, że w okolicy grasują zbójcy, toteż byli odpowiednio uzbrojeni na wypadek ewentualnego napadu. Pod ręką mieli młoty i łomy żelazne, łańcuchy oraz potężne kołki dębowe.

Jechali czujnie przez las i nagle zostali zaatakowani przez wyczekujących na podróżnych bandę. Tym razem zbójcy natrafili na silniejszych od siebie. Wszyscy padli z ich mocarnych rąk. Kowale pochowali ich nieopodal miejsca walk w dwóch mogiłach przy leśnej drodze. Te dwa zbójeckie kopce można dostrzec i obecnie pod święcańskim lasem.

Źródło:

 „ Legendy jasielskie” pod redakcją Wiesława Hapa, Felicji Jałosińskiej, Bogusława Masteja

 Copyright Stowarzyszenie Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego

Jasło2002

ISBN 83-908141-9-6

 

Kurpiel

Kurpiel

Święcany są wsią bardzo rozległą, składającą się z wielu przysiołków położonych na dole i na górze, bo teren jest pagórkowaty. Stąd wywodzą się nazwy: Nadole i Nagórze. W dawnych czasach rosły tu lasy, a właściciele dóbr urządzali polowania na dzikiego zwierza. Z organizowaniem polowań wiążą się nazwy niektórych przysiołków, a i ciekawe historie wokół tego narosły.

Centrum wsi stanowił dwór, stąd myśliwi przechodzili przez Psiny, gdzie hodowano psy wykorzystywane do polowań.

W miejscu zwanym do dziś Wymyśle obmyślano plany łowów. Następnie na małej polanie Kręgi rozdzielano się i okrążano Wilcze Doły, gdzie w niedostępnych paryjach wilki i dziki swe legowiska miały. Po skończonym polowaniu, myśliwi zbierali się na wielkiej polanie zwanej Pogwizdów, skąd zwoływali się trąbką i gwizdaniem przed powrotem do domów. Ciekawa legenda wiąże się z nazwą przysiółka Kurpiel.

W miejscu tym, gdzie obecnie znajduje się ten przysiółek – we wsi Święcany znajdował się ogromny las. Wiekowe drzewa i gęste poszycie leśne broniły dostępu do kniei. Teren przy tym był nierówny, poprzecinany parowami, wzgórzami i sączącymi się leniwie potoczkami. Wiodła tamtędy droga ze wsi Święcany w kierunku Biecza. Jeśli ktoś z niej zboczył, łatwo mógł zabłądzić.

Okoliczni mieszkańcy najbardziej bali się wilków, które zwłaszcza zimą, w czasie szybko zapadającego zmierzchu były prawdziwym zagrożeniem dla spóźnionych podróżnych. Nawet jadący furmanką obawiali się ich ataków.

Wilki zwoływały się przeciągłym wyciem, a ośmielone swoją liczebnością i głodne, zastępowały drogę podróżnym. Konie, wyczuwając niebezpieczeństwo, cicho rżały. Zdarzało się, że spłoszone pędziły na oślep, a na leśnych wertepach łamały nogi i stawały się łatwym łupem dla zgłodniałych napastników. Furmani dla odstraszenia wilków w takiej sytuacji, zapalali na drodze przezornie zabraną wiązkę słomy lub siana.

W znacznie gorszym położeniu od woźniców byli piesi podróżni, nie znający tych okolic.

Często przychodzili do Święcan Łemkowie – aby tu od chłopów kupić bydło. Przechodząc w ciągu dnia, wypatrywali warkoczy dymu z kominów chałup rozrzuconych wśród lesistych pagórków.

Podanie głosi, że jeden z takich kupców zatrzymał się we wsi dłużej niż zamierzał. Chciał dojść do Biecza przed nocą i udał się na skróty przez las. Nie posłuchał ostrzeżeń chłopów o niebezpieczeństwie ataku wilków. Było przedwiośnie i w lesie zalegał jeszcze śnieg. Wędrowiec, pokonując ciężką drogę, zabłądził w zapadającym zmroku i został napadnięty przez wilki. Wiosną, kiedy śnieg stopniał, miejscowi znaleźli w lesie tylko but. Domyślili się, że nieszczęsny podróżny stał się łupem wygłodniałych wilków.

W tych okolicach buty nazywano kierpcami lub kurpielami. Stąd prawdopodobnie, wywodzi się nazwa przysiołka Święcan  - KURPIEL – używana do obecnych czasów.

Źródło:

 „ Legendy jasielskie” pod redakcją Wiesława Hapa, Felicji Jałosińskiej, Bogusława Masteja

 Copyright Stowarzyszenie Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego

Jasło2002

ISBN 83-908141-9-6

 

Zaklęta Karczma

Zaklęta karczma

W zapadłym zakątku wsi Święcany, w przysiołku „Ryczak”, przy drodze pod lasem, stało stare ogromne karczmisko z sienią zajezdnią, z podsieniami, w stylu staropolskim zbudowane. Nad drzwiami widniał napis „Zajazd pod czerwoną wroną”. Karczma ta miała dwie izby, jedną ogromną, w której odbywała się sprzedaż wódki i służyła jako sala dla tańczących tu wesel i do wszelkiego rodzaju zabaw, druga zaś mniejsza, służyła jako pokój gościnny dla starszych i poważniejszych gazdów. Było to jeszcze za czasów pańszczyźnianych w epoce panowania „Sasów”. Wódka naówczas była bardzo tania, bo kwarta śmierdziuchy kosztowała podobno aż 4 centy. To też gazdy bez przerwy przesiadywali w karczmie nawet po 3 dni, nie pokazywali się w domu, a nawet nocowali w karczmie nawet po 3 dni, nie pokazywali się w domu, a nawet nocowali w karczmie i doszło do tego, że gosposie posyłały im nawet jedzenie do karczmy. Karczmę tę dzierżawił u dworu żyd Ślama, a że był paradny i kredytu nie skąpił, miał ciągle całą masę gości, zwłaszcza w czas zapustów, gdy zabawy i tańce odbywały się tam codziennie, to też pijaństwo uprawiano nałogowo.

Nie pomogły kazania i nawoływania ówczesnego proboszcza do poprawy, orgie pijackie trwały dalej i byłby może niejeden gazda, przetrwoniwszy majątek w karczmie, powędrował za kawałkiem chleba o żebraczym kiju, gdyby nie zrządzenie Boskie.

Właśnie w karczmie tańczyło wesele, gdy tamtędy przejeżdżał ksiądz z ostatnią pociecha do chorego. Rozbawieni goście weselni, upojeni wódką, nie oddali na głos dzwonka należnej czci Bogu a nawet żaden z nich nie uklęknął – z wyjątkiem jednego skrzypka, który wyszedł wówczas na pole i ukląkł na jedno kolano. Zauważył to przejeżdżający ksiądz i zaklął: „Bodaj się już raz zapadła ta przeklęta karczma” i pojechał dalej.

Jakież było zdziwienie, gdy w parę chwil, wracając od chorego, nie spostrzegł ani znaku z karczmy, zapadła się bowiem wraz z całem weselem i nikt nie ocalał prócz owego skrzypka, a na jej miejscu pozostały tylko dwa otwory, do wnętrza ziemi prowadzące, z których wydobywały się przez długi czas jęki, podobne do śpiewów weselnych, a nawet słyszano i grająca muzykę. Z zapadniętej zaś karczmy miało wypływać podziemnym kanałem stado kaczek, w miejscu dziś zwanym „Kaczyniec”.

Później, pastuchy pasący tam bydło, wrzucali do owych otworów kamienie, kawałki drzewa itp., a gdy raz z psoty wrzucił jeden pastuch drugiemu czapkę do owego otworu, to wyrzucało mu coś czapkę z powrotem, pełną złotych pieniędzy. Starano się różnymi sposobami otwory te zasypać – jednak nie potrafiono, aż same wreszcie się zasypały.

Źródło: "Piotr Wenc pisarz ludowy ze Święcan" 

Wydawca: Stowarzyszenie Miłośników Skołyszyna i Okolic w Skołyszynie

ISBN 83-86744-75-8

Rok wydania 1997

 

O początkach nafciarstwa w Harklowej

O początkach nafciarstwa w Harklowej

Dawno temu wieś Harklowa należała do nieznającego miłosierdzia szlachcica. Był okrutny wobec swoich poddanych, gnębił ich i bezlitośnie ściągał daniny. Zmuszał ich do morderczej pracy i morzył głodem. Największą radość sprawiał mu dźwięk monet w sakiewce.

Kiedy na przednówku wielu ludzi nie miało już co do garnka włożyć, szli pokornie prosić swojego dziedzica o parę garści mąki lub o kilka kromek razowego chleba. Ale ich pan miał nieczułe serce, dbał tylko o siebie. Choć deklarował się jako głęboko wierzący katolik, obcy był mu los swoich poddanych.

Któregoś dnia wieś obiegła informacja, że ich samolubny pan się żeni. Ludzie mieli nadzieję, że może żona zmieni go na lepsze. Już wkrótce okazało się, że owszem, zmieniła go, tyle że na gorsze. Jej chciwość nie miała granic, toteż niedola pracujących nań ludzi jeszcze bardziej wzrosła.

W tym czasie na skraju wsi, w ubogiej chacie mieszkał schorowany wdowiec z czworgiem dzieci. Chłopina był biedny jak mysz kościelna. W komorze już dawno skończyły mu się skromne zapasy żywności, a dziedzic od przeszło roku nie zapłacił mu ani grosza za ciężką pracę. Biedak postanowił więc grzecznie upomnieć się o to u niego lub prosić o jakąkolwiek inną pomoc dl swoich dzieci. Pełen lęku udał się przeto do dziedzica kornie prosząc o wypłatę uczciwie i ciężko zarobionych pieniędzy.

Jego pan jednak nie dość, że nie dał mu należnej mu zapłaty, to jeszcze poszczuł go psami i kazał obić swoim sługom. Połamano mu obydwie nogi. Przeżył wraz ze swoimi dziećmi jedynie dzięki życzliwemu wsparciu sąsiadów, takich samych biedaków jak on, którzy dzielili się z nim i jego rodziną ostatnią kromką chleba.

Kiedy chłop doszedł do pełni sił, stanął na czele zbuntowanych, dotychczas tak niemiłosiernie gnębionych mieszkańców wioski. Ta nieprzygotowana próba buntu zdesperowanych ludzi skończyła się ich klęską. Zostali pobici rzez służbę dworską dziedzica, a później trafili do aresztu.

Dziedzic specjalną karę przygotował dla przywódcy buntu. Srogo ukarał go nakazując mu kopać studnie w skale na wzgórzu Harków. Pragnął bowiem uzyskać krystalicznie czystą wodę z głębinowego źródła. Nieszczęśnik niczym mityczny Syzyf kopał i kopał. Rok, drugi, trzeci. Bezduszny szlachcic z szyderczym uśmiechem obserwował ciężką harówkę swego poddanego.

Pewnego dnia, po kolejnym uderzeniu kilofa biednego chłopa, z dna studni wytrysnęła ciemna, tłusta ciecz. Nie była to woda. Nazwano ja olejem skalnym, który okoliczni chłopi później wykorzystywali jako mazidło kół i zawiasów.

Dziedzic był zły, że mimo długotrwałego kopania źródła krystalicznej wody, nie udało się jej uzyskać, kazał chłopu przerwać pracę i pozwolił mu odejść. Ten zachłanny człowiek nie wiedział wówczas, jak cenna może być ta odkryta ciemna ciecz.

Kilkadziesiąt lat po jego śmierci, w połowie XIX wieku zbadano właściwości oleju skalnego, zwanego później powszechnie ropa naftową i zaczęto zakładać pierwsze kopalnie ropy. I niedługo później w Harklowej, w miejscu studni wykopanej przez nieszczęśliwego chłopa, wybudowano kopalnię ropy naftowej, która istnieje do dziś.

Źródło:

 „ Legendy jasielskie” pod redakcją Wiesława Hapa, Felicji Jałosińskiej, Bogusława Masteja

 Copyright Stowarzyszenie Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego

Jasło2002

ISBN 83-908141-9-6